Informacja dla czytelników trafiających tu z wyszukiwarek. Zjadliwy ten tekst jest częścią moich wspomnień z młodości. Do spisu treści można trafić klikając tutaj. Autor. W PRL-u obchodzono uroczyście trzy święta: 1 Maja, 22 lipca i rewolucję
październikową 6 czy 7 listopada. Najbardziej szumnie fetowano 1 Maja, bo i wiosenna pora skłaniała do wyjścia z domów,
czas szkolny pozwalał na pełną kontrolę dzieci i młodzieży, a te grupy wiekowe były trzonem wszelakich manifestacji.
Już na kilka dni wcześniej całe miasteczko przybierane było niezliczonymi
flagami, zawsze obok biało-czerwonej musiały wisieć co najmniej dwie czerwone. Takie komplety wisiały jednak tylko na
budynkach zajmowanych przez miejscowe władze i ich agendy. Na właścicielach domów spoczywał obowiązek wywieszania flagi
państwowej. Przymusu wywieszania czerwonych jakoś nie było. Ulice patrolowła milicja, spóźniających się z
wywieszeniem przymuszano prośbą i groźbą. Te same patrole biegały po ulicach ponownie drugiego maja i ze zdwojona
czujnością pilnowały, aby wszystkie flagi znikły przed 3 Maja, nie uznawanym Świętem Konstytucji. W każdej witrynie sklepowej wisiał portret ukochanego przywódcy narodu, w tym w szczególności małych dzieci - tow. Bieruta,
przystrojony wstążkami z krepiny, czerwonymi, a jakże, a dla nadania im bardziej świątecznego wyglądu skręconymi w świderek. Najlepiej,
gdy takie świderki rozchodziły się promieniście z jednego z dolnych rogów okna i osiągały przeciwległy brzeg futryny na górze po drugiej stronie.
Co bardziej przytomni neutralizowali tę czerwień świderkami białymi, układało się to w barwy narodowe,
Towarzyszowi Bierutowi na portrecie dzielnie sekundował "syn robotniczej Woli" - marszałek Rokossowski, a po 1956 ustąpili miejsca Władysławowi G., Józefowi C. i Aleksandrowi Z. Przejściowo pojawił się tam Edward O., ale w zasadzie nie zabawił długo. Orzeł pozbawiony korony schodził wówczas na drugi plan, chociaż np. na froncie trybuny, przed którą maszerowały kolumny uczestników pochodu, zawieszano go również. ![]()
Na budynkach, słupach elektrycznych, specjalnie ustawianych masztach rozciągano na linach transparenty z hasłami, których obowiązujący zestaw na dane święto* kolportowany był "kanałami partyjnymi" w odpowiednich broszurach "do użytku wewnętrznego". Dziwne, bo użytek ten był przede wszystkim zewnętrzny; jaki poż ytek z użytku, gdy leży w wewnętrznej szufladzie? Hasła na transparentach przypinano krawieckimi szpilkami, a litery - najczęściej z białego brystolu, sprzedawane w specjalnych sklepach z materiałami propagandowymi - były podstawową materią, z jaka zmagał się odpowiedni sekretarz jedynie słusznego komitetu. Zmagania bywały ciężkie. Nie dość, że wiosenny wiatr i deszcz mogły zniweczyć całą mozolną pracę, to trzeba było się jeszcze zmagać np. z regułami ortografii, z czego nie zawsze udawało się wyjść obronną ręką.Stałym elementem tych enuncjacji była "walka o pokój", "socjalizm", ale jeszcze bez " o muerte", także "Związek Radziecki" jako obiekt przyjaźni i wzór do naśladowania w doganianiu i wyprzedzaniu.![]()
Oczywiście imperialistów zachodnich. Przez analogię istnieli pewnie gdzieś imperialiści wschodni, tylko o tym jakoś się nie mówiło. Odpór dawać należało rewizjonistom niemieckim spod znaku Hupki i Czaji, reakcjonistom (lokalnym), którzy nie spali (ciekawe, jak długo można nie spać), bumelantom, bikiniarzom i tym podobnym. Na syjonistów, żurnalistów i cyklistów czas przyszedł później, po marcu 1968 roku. ![]()
Potrafiono wyciąć zagajnik, aby pozyskane w ten sposób drzewa przerobić po okorowaniu na maszty i obsadzić nimi brzeg spiętrzonej Węgierki. Na masztach bielących się bielem (część drewna) powiewały czerwieniąc się czerwone płachty, jako że wspomniany już komitet zaanektował pobliski budynek Nadleśnictwa i wprowadził się na wnętrza za wodą. Stąd nazwa - Zawodzie - ale nie dotycząca historycznej ulicy, tylko właśnie tego budynku z zawartością. Czyż można było sobie wyobrazić piękniejszy widok z okien gabinetu, niż "robotnicza czerwień" powiewająca na tle wiosennej zieleni parkowej Kępy? Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? - przeciągnij suwakiem
W przeddzień święta na główne ulice, którymi miał przeciągnąć pochód, wyjeżdżały ekipy radiowęzła i rozciągały przewody łączące rejon trybuny z odległymi od niej miejscami. Na słup windowano wielkie megafony o urodzie blaszanego wiadra z wentylacyjną kratką w dnie oraz tajemniczym pudełkiem pod spodem. Do tego pudełka podłączano przewody i po chwili rozlegał się ryk rewolucyjnych pieśni transmitowanych z przewoźnego studia lub po prostu z I programu Polskiego Radia. “Hej junacy, my chłopcy, dziewczęta,
Jeśli komuś przypadło mieszkać w pobliżu tego piekielnego urządzenia, miał ciężki dzień. Zamknięcie okien pomagało tylko częściowo. Ryk dobiegający z czeluści blaszanej tuby świdrował w uszach i w głowie, i dopiero z nastaniem ciemności wyłączano instalację. A rano pierwszego maja już świtem rozpoczynał się spęd na płycie stadionu przy ulicy Makowskiej. Boisko dzielone było na sektory, w których ustawiały się kolumny dzieci i młodzieży z różnych szkół. Trwało to godzinami. Znużeni oczekiwaniem zasiadali na skąpą jeszcze o tej porze roku murawę, inni spacerowali po bieżni lub ulatniali się gdzieś na tylny plan w pobliże parkanu i tam układali się w cieniu w trawie, rozmawiali, kombinowali, może nawet pociągali coś z przemyconych na stadion butelek. Nauczyciele skwapliwie odnotowywali na listach obecność i usiłowali zbierać w zwarte grupy rozłażącą się po stadionie czeredę. Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? - przeciągnij suwakiem
Dla realizacji hasła “Wojsko z ludem” - złośliwi dodawali “lud z narodem” - pomiędzy grupy dziewcząt wmieszani bywali żołnierze z niedalekiej jednostki skwapliwie usiłujący nadrobić stracony dla kontaktów męsko-damskich czas spędzany w wojsku. Szczególnym powodzeniem cieszyły się dziewczęta ze szkoły krawieckiej, popularnie nazyw ane “szpulkami”. Te nie miały wygórowanych ambicji i nie czekały na księcia z bajki w odróżnieniu od na przykład "miastowych" panienek z ogólniaka, chociaż to nie było regułą.Atrakcją spędu bywały ciężarowe samochody zamienione w przewoźne sklepy i wypełnione na tę okazję towarami, które na co dzień mogły wówczas tylko przyśnić się zwykłemu śmiertelnikowi. Można było kupić kiełbasę zwyczajną, czekoladowe wyroby Wedla, bywały nawet parówki i cytryny! Oprócz tego wszystko, co zazwyczaj zalegało na co dzień w sklepach - cukierki, herbatniki, ciastka. Bywało również piwo z ciechanowskiego browaru, kwaśne i mętne, rozlewane z beczek przez żółto połyskujące, mosiężne krany.Na dużej, zadaszonej trybunie zasiadali notable, chyba jednak podrzędnego sortu, może z władz powiatowego inspektoratu szkolnego. Nie celebrowano jednak zbytnio tej części uroczystości. Chodziło głownie o zebranie wszystkich w jednym miejscu, aby ich potem przepędzić ulicami miasta.* W pobli żu trybuny gromadziły się poczty sztandarowe różnych organizacji, bywało, że nieliczni jeszcze wówczas motocykliści tworzyli grupę pod egidą LPŻ.*** Nieodłączną atrakcję uroczystości stanowiły występy orkiestry dętej miejscowej straży ogniowej, nazywanej dla odróżnienia od przedwojennej, lokalnie zorganizowanej, OSP - czyli Ochotnicza Straż Pożarna. Kolejny neologizm nowomowy. Przymiotnik od rzeczownika "pożar" brzmi przecież "pożarowy".****![]()
Kiedy przyszła pora, pochód ruszał. Na czele orkiestra i sztandary, później notable, za nimi w kolejności podyktowanej nie bardzo klarowną hierarchią - dzieci i młodzież pogrupowane szkołami, załogi zakładów pracy. Aktywiści wciskali przymusem do rąk szturmówki i drążki transparentów. Przymuszani do tego wykręcali się najbardziej przemyślnymi sposobami. Szturmówka w ręce to jednak była "plama". Poza tym trzeba było donieść ją do miejsca rozwiązania pochodu. A to uniemożliwiało wcześniejsze urwanie się do domu. ![]()
Makowską do Mostowej, przez Rynek do Błonia, Błoniem do 3-go Maja, która wówczas nosiła jakąś inną nazwę, chyba Nowotki, Ciechanowską - wtedy Bieruta (co jeden, to lepszy) do Żymierskiego i dalej w kierunku Domu Kultury i Prezydium Rady, gdzie na traktorowych przyczepach skonstruowana była trybuna. Od przodu przybrana zmarszczonym płótnem w barwach narodowych, po bokach umajona jakąś zielenią (prawie, jak na Boże Ciało, nikt jednak tej zieleni nie rwał na pamiątkę). Na zapleczu trybuny, na klatce schodowej Domu Kultury organizowano bardzo ważne stanowisko lektora-krzykacza. Wychylony w otwartym oknie obserwował nadchodzące kolumny i czytając treść transparentów wykrzykiwał do mikrofonu, a megafony powtarzały ze stukrotną siłą wzdłuż trasy pochodu: "A teraz przed trybuną defilują szwaczki z Kurpiowskiej Spółdzielni! Szwaczki wykonały - powiedzmy - 123% normy! Szwaczki z Kurpiowskiej Spółdzielni niech ży-ją!!" I tu z tzw. off-u , czyli zza pleców krzykacza, odzywała się zespołowa odpowiedź starannie dobranych głosów zaufanych towarzyszy:"Niech ży-ją! Niech ży-ją! Niech ży-ją!" - jak widać trzykrotnie i z akcentami na "ą" (Boh trojcu ljubit). Potem szwaczki przechodziły powiewając szturmówkami, a w perspektywie pojawiała się następna grupa. Jeśli z jakichś powodów czas pomiędzy grupami wydłużał się, krzykacz brał do ręki wspomnianą broszurę i wykrzykiwał hasła o treści ogólniejszej np. "Niech żyje sojusz robotniczo-chłopski", "Niech żyje PZPR, przodująca siła postępu" i tym podobne. Wykrzykiwano tak wtedy na całym Euroazjatyckim kontynencie od Władywostoku po Łabę, z tą różnicą że brzmiało to "Da zdrawstwujet Kommunisticzeskaja Partia Sowietskowo Sajuza", "Es lebe hoch... der erste Sekretaer der SED, Genosse Walter Ulbricht." Tam nawet śpiewali na dodatek: "Hoch soll er leben, Hoch soll er leben, dreeeeimaaaaal hoch!" (tu też trzy razy, liczba magiczna) Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? - przeciągnij suwakiem
Gwoździem programu i jednocześnie zakończeniem manifestacji były przejazdy kolumn zmotoryzowanych: traktorów z POMu, motocyklistów w kaskach jak przepołowione wydmuszki z jaj monstrualnego ptaka, strażackich wozów bojowych i karetek pogotowia. Ówczesne silniki emitowały niewyobrażalną ilość błękitnych spalin, które zasnuwały niebo i duszącym zapachem wypełniały płuca gapiów. A gapiów nie brakowało. Gromadzili się tłumnie, może nie na całej trasie, ale w pobliżu trybuny żądni chleba i igrzysk. I nawet wyglądali na zadowolonych. Do czasu.
*) Rytuały pierwszomajowe zostały opisane również przez językoznawców. Np. ostatnio trafiłam przypadkowo
na informację o obronie pracy doktorskiej w Instytucie Filologii Polskiej Uniw. Wrocławskiego na temat: "Rytuały słowne
w świętowaniu partyjnym. 1 Maja w PRL-u." Patrz
Najlepiej oglądać w rozdz. 1024x768 - małe czcionki - przegl. MSIE >5.0 Widok - Rozmiar tekstu - Mniejsza
|