TAJNA
SUMPTEM WŁASNYM WARSZAWA 2001 |
. | . | . | . |
. | Mariuszu,
W zeszły
piątek urządziłem sobie tajną wycieczkę na Mazowsze północne. Zajechałem
do Ciechanowa z zamiarem "odnalezienia" zamku. Nie przyszło to łatwo, bo
zapyziałe uliczki wokół Rynku dzielnie strzegą dostępu do tej zabytkowej
budowli. W końcu udało mi się podjechać pod rynkową górkę i dalej wiedziony
już to wyczuciem, już mgliście majaczącym w pamięci przebiegiem ulicy Śląskiej,
pierwszy raz w życiu dotarłem pod zamek i do muzeum wewnątrz.
|
Przy
Śląskiej znajdował się jedyny w okolicy sklep z materiałami fotograficznymi.
Tam mogliśmy kupić chemicznie pachnące wywoływacze i utrwalacze w foliowych
torebkach, bromowe papiery FOTON, gładkie, błyszczące, w formatach 6x9
i 9x14, filmy Fotopan 17 DIN, kuwety, szczypce... To było królestwo fotografii.
"W 750 ml destylowanej lub przegotowanej wody rozpuścić całkowicie część A, potem część B, a następnie dopełnić do 1000 ml." Kto nie zaznał dreszczu emocji, gdy w czerwonym świetle ciemniowej żarówki ukazywały się nieśmiało kontury czarno - białego obrazka, ten nie dowie się czym była dla nas ciechanowska ulica Śląska. |
. |
. |
|
|
. |
Ciechanowski zamek |
Zamkowa furta |
|
. | . | . | . |
. | Po
krótkiej rozmowie z paniami strzegącymi zamkowej furty kupiłem w kasie
bilet i po ostrzeżeniu aby "nie fotografować na tle eksponatów" (?) zostałem
poprowadzony do wejścia jednej z wież i zamknięty w niej na klucz niczym
skazaniec. Rozejrzawszy się po ciasnym przesmyku schodów zacząłem mozolnie
przeciskać się w górę, ku światłu.
Obie wieże, ich klatki schodowe umieszczone w grubości murów potrafią na turyście zrobić wrażenie. Byłem tam sam jeden, objuczony torbą i aparatem poruszałem się niezgrabnie. Na myśl przyszły mi dziecięce wyprawy - również tajne - na strych i wieżyczkę kościoła farnego w Przasnyszu. Wchodziło się niewielkimi drzwiami ukrytymi za lewym, bocznym ołtarzem i po równie krętych, ceglanych schodkach zewnętrznej, |
północnej
baszty trzeba było dostać się na strych, a dalej po belkowaniu i drabinach
na szczyt dachu. Widok jaki się stamtąd rozciągał rekompensował trudy wspinaczki.
Z zamkowych
wież w Ciechanowie podziwiałem podobne widoki z tą różnicą, że przasnyska
Fara stoi w środku miejskiej zabudowy, a z ciechanowskiego zamku na północ
widać łąki. Teren sprawia wrażenie sielskiego. Lokalizacja budowli jest
w jakimś sensie podobna; w obu przypadkach budowniczowie wykorzystali miejscowe
rzeczki jako element fortyfikacyjny. Obie chroniły przed nieproszonymi
gośćmi z północy, z Prus i Litwy.
|
. |
. |
|
|
. |
Teren sprawia wrażenie sielskiego. Lokalizacja budowli jest w jakimś sensie podobna; w obu przypadkach budowniczowie wykorzystali miejscowe rzeczki jako element fortyfikacyjny. (porównaj) |
Na zamkowym
dziedzińcu wyeksponowano fundamenty nieistniejącej dziś zabudowy mieszkalnej,
tzw. Curia Maior,
|
Schody do lochu |
Jedna z wież służyła dawniej jako więzienie |
. | . | . | . |
. | Z
Ciechanowa - kupiwszy jeszcze jakieś broszurki o zamku - pojechałem do
Opinogóry. Pierwszy i jedyny raz byłem tam równo 40 lat temu. Śp. prof.
Kalinowski urządził nam rowerowa wycieczkę klasowa, a kilka dziewcząt,
które nie miały możliwości zorganizowania rowerów (mieszkały w internacie)
podwoził swoją "syrenką", ówczesnym krążownikiem szos wzbudzającym podziw
i zazdrość wśród publiki.
Tamtej jesieni mieliśmy - jak pamiętam - piękną pogodę. Na miejscu spotkaliśmy jakąś wycieczkę Polonusów z USA, rozdawali nam - biednym, białym murzynkom - baloniki i jakieś kolorowe, firmowe karteczki z własnych bloczków - notesików. Tym razem pogoda była nieco gorsza, ale nie padało. Zrobiłem sporo zdjęć, które już częściowo wywołane mam w albumie. Imponująco prezentują się podziemia z katakumbami rodu Krasińskich, wystrój rzeźbiarski kościoła jest na światowym poziomie. |
Nagrobek
matki poety mógłby równie dobrze stać w którymś z kościołów Wiednia albo
Paryża.
Zameczek z jego romantycznym Muzeum tym razem mniej przemówiło do mojej wyobraźni. Widać w nim rękę współczesnych muzealników, całość sprawia wrażenie... no nie "cepeliady", ale coś w tym chyba jest. Kolejno przechodziłem przez sale, oglądałem portrety poety, rodziny Krasińskich, osób z epoki. Usiłowałem coś fotografować. Przymiarki, celowanie... światło nie tak jak trzeba, obiektyw za "krótki", "walące się" piony ścian w celowniku. Nie sprzyjało to refleksji. Pani kustosz dyskretnie wodziła wzrokiem, czy aby czego nie potrącę, czy może już skończyłem, bo już piętnasta, a w domu czeka pewnie nieskończony obiad dla dzieci i męża. Wyszedłem. Jeszcze chwila w parku, jeszcze pomnik Zygmunta i ławeczka zakochanych. |
. |
. |
|
|
. |
Tamtej jesieni...na miejscu spotkaliśmy jakąś wycieczkę Polonusów z USA. Zameczek w Opinogórze |
Kościół w Opinogórze |
Imponująco prezentują się podziemia z katakumbami rodu Krasińskich |
...wystrój rzeźbiarski kościoła jest na światowym poziomie. |
Nagrobek matki poety mógłby równie dobrze stać w którymś z kościołów Wiednia albo Paryża. |
Kolejno przechodziłem przez sale, |
...oglądałem portrety poety... |
. | . | . | . |
. | O
wiele przyjemniejsza atmosfera zapanowała w spożywczym sklepiku, w którym
kupiłem jakieś słodycze. Pani sklepowa uprzejmie wypytywała czy z daleka.
I z daleka i z bliska. Bo czterdzieści lat temu, kiedy tu byłem ostatnio
to było blisko, a dziś właściwie też niewiele dalej.
Ruszyłem w dalszą drogę i powtórzyłem zeszłoroczny wariant trasy - Rostkowo: w Turowie skręciłem na północ i zezując zza kierownicy ku wschodowi spoglądałem na Rostkowiak od jego nietypowej dla przasnyszanina strony - od zachodu. Ten las pozostanie dla mnie na zawsze archetypem. Przecież tam bywając wiosną i latem z rodzicami poznawałem drzewa i kwiaty, słuchałem śpiewu ptaków, jakże innego niż miejski świergot wróbli, czy jaskółek. Przepuszczając jakiegoś miejscowego "pośpiecha" w |
polonezie
- niech jedzie na złamanie karku - patrzyłem i patrzyłem.
Tocząc się wolno po kilku minutach stanąłem na placyku między strażacką remizą a kościelnym cmentarzem. Na placyku nie było nikogo, ale gdy furtka pchnięta ręką wydała z siebie przeciągły jęk, kątem oka dostrzegłem, że zza parkanu sąsiedniego obejścia śledzą mnie czyjeś czujne oczy. I rzeczywiście - jejmość przepasana kuchennym fartuchem spoglądała nieufnie zastanawiając się, czego ten przyjezdny szuka u nich we wsi. Moje przystojne - jak dla miejsca - zachowanie uspokoiło ją jednak i ruszyła w głąb podwórza dokładnie w chwili, kiedy przeżegnawszy się świętym krzyżem przed głównym wejściem do kościoła zacząłem oglądać płaskorzeźby ilustrujące ważne chwile w życiu wtedy jeszcze nie świętego Stanisława. |
. |
. |
|
|
. |
...przeżegnawszy się świętym krzyżem przed głównym wejściem do kościoła... |
Ściany w seledynach odmalowane na nowo z okazji stulecia świątyni w jej współczesnej formie współgrają z zielonym, wiejskim otoczeniem. |
Święty na obrazie podupadł. Nietrwałe farby, nietrwałe sklejkowe podłoże, wygląda jakby w drobnych łuskach farby opadającej na ziemię wybierał się na wędrówkę po świecie z wiatrem i deszczem. |
. | . | . | . |
. | Kilka
kroków i już widok na staw z kapliczką. Aparat pstrykał. Nie zauważyłem
nawet, że warunki ekspozycji nie te, jakby aparat był jeszcze w lochach
ciechanowskiego zamku. Mała poprawka czasu i przysłony, to przecież "zenit",
a nie współczesne cyfrowe cacko i znowu trzask migawki.
Święty na obrazie podupadł. Nietrwałe farby, nietrwałe sklejkowe podłoże, wygląda jakby w drobnych łuskach farby opadającej na ziemię wybierał się na wędrówkę po świecie z wiatrem i deszczem. Sadzawka zarosła glonami, a woda sącząca się ciągle ze zbocza pagórka nie była w stanie wypełnić domowym sposobem wykonanej betonowej niecki. A może to już przygotowanie do zimy? Idąc do samochodu spróbowałem jeszcze drzwi kościelnych i okazały się otwarte. Następne między kruchtą a nawą też nie były zamknięte. Kościółek wypiękniał od zeszłego roku. |
Ściany
w seledynach odmalowane na nowo z okazji stulecia świątyni w jej współczesnej
formie współgrają z zielonym, wiejskim otoczeniem. Znad pobliskiego stawu
słychać było przeraźliwe krzyki jakiegoś wodno - domowego ptactwa, co przeszkadzało
chwili skupienia. Sytuacja jak z żabami u Świętego. Nie mogłem tylko uciszyć
tego stada, bo siedziało gdzieś w kryjówce i nawet nie mogłem go zobaczyć.
I znowu do samochodu i powoli ku miasteczku szukając wzrokiem widoku Przasnysza w prześwitach pomiędzy drzewami. Szczyt kościoła Pasjonistów i wieża górująca nad nim pojawiały się i znikały na horyzoncie. Tamten widok działał i działa na mnie magicznie. Fotografowałem jak najęty, nie wiedząc, co z tego wyjdzie, bo chmury przykryły niebo, a powietrze było zamglone. |
. |
. |
|
|
. |
...szukając wzrokiem widoku Przasnysza w prześwitach pomiędzy drzewami. Szczyt kościoła Pasjonistów i wieża górująca nad nim pojawiały się i znikały na horyzoncie. Tamten widok działał i działa na mnie magicznie.
|
. | . | . | . |
. | Przy
wjeździe do Przasnysza zatrzymałem się koło dawnej piekarni Jaworskiego,
bo z tamtejszej górki dachy wikarówki i klasztoru "mateczek" pięknie się
komponują z ceglaną bryłą Kostkowego dzieła. I znowu aparat w robotę i
znowu zdziwione spojrzenia zza płotów: co ten facet wyrabia? Dlaczego psuje
kliszę na ten codzienny widoczek? Ot, szosa z górki, rogatki, kościoły...
Stoją tu przecież od stuleci... czy to warto fotografować?
Potem pojechałem na cmentarz. Spokojnie obszedłem wszystkie moje groby zapalając na nich świeczki. Spotkałem kuzynkę Aurelię. (Aurelia to chyba po polsku "złociutka"!?) Pogadaliśmy z pół godziny o tym i owym, o rodzinie, o żyjących i zmarłych. Pożegnałem się, ale po chwili znów ktoś mnie zawołał po imieniu. Okazało się, że to Zembrzuski - młodszy z braci, nie pamiętam jak ma na imię. |
Z
żoną, która - jak się okazało - pracuje z Marysią w szkole, porządkowali
grób rodzinny. Tu też zeszło mi kilka chwil.
W tych cmentarnych przechadzkach odnalazłem jeszcze zbiorową mogiłę ofiar ze Starych Jabłonek, nie wiedzieć czemu nazwanych w inskrypcji "Starą Jabłonką" i tu dopełniłem swojej jesiennej pielgrzymki tym tragicznym szlakiem. (jeszcze kiedyś o tym napiszę) Odnalazłem również grób rodziny Czaplińskich nieopodal pomnika poległych w bolszewickiej wojnie. Jak wspominała mama, jest to miejsce, gdzie została pochowana również moja prababka Czaplińska (ze strony mamy mamy - Marceli Sentowskiej), chociaż jej imienia nie ma już na współczesnych, nagrobnych tablicach. Pokażę to może kiedyś moim dzieciom. Myślę, że rzadko można pokazać komuś grób jego praprababki. |
. |
. |
|
|
. |
. | . | . | . |
. | Już
koło 16.00 postanowiłem przejechać się jeszcze na Kurpie i szosa Baranowską
w kierunku Bartnik i Szli jechałem wolno również rozglądając się dokoła.
Przasnysz rozbudował się w tamtą stronę niezmiernie. Tylko stojący do dziś
budynek piekarni i sad Krajewskiego pozwoliły mi mniej więcej orientować
się w okolicy. Zlokalizowałem jeszcze dom mojej ciotki Marii, przesłonięty
już nowym, szarym, betonowo- pustakowym budynkiem.
W Jednorożcu zrobiło się ciemno, latarnie jednak wyłączone, pewnie z powodów finansowych. W światłach reflektorów ujrzałem duże stado krów powracające z pastwisk. Zatrzymałem się i przeczekałem ten pochód. Największego szoku doznałem jednak dopiero skręciwszy w lewo w kierunku Chorzel. Mój telefon zgłupiał, szukał sieci jak szalony, wiec go wyłączyłem. Okazało się, że dojechałem na koniec świata telefonów. Mijałem jakieś pojedyncze zabudowania. |
Droga na szerokość jednego samochodu zmuszała mnie do ustępowania jadącym z przeciwka. Wokół, jak okiem sięgnąć głusza, ciemność i bezludzie. Nie wyobrażałem sobie, że te tereny są tak słabo zaludnione. Jechałem i jechałem i miałem wrażenie, że do tych Chorzel nie dojadę nigdy. Po drodze minąłem wieś Małowidz. Byłem tam po raz pierwszy w życiu. A przecież stamtąd pochodził chyba nasz nauczyciel geografii Małowidzki. We wsi zauważyłem fachowców od krycia strzechą, mimo zmierzchu pracujących jeszcze na dachu. Pod Warszawa jest to fach wymarły, a właściciele dacz w wiejskim stylu poszukują ich często długo i bez wyników. Po dotarciu do Chorzel ulżyło mi. Poczułem się, jakbym wjechał do europejskiej metropolii. Szosa szczytnowską mknęły samochody, czekałem dłuższą chwilę, aż udało mi się włączyć do ruchu. | . |
. |
|
|
. |
Wokół, jak okiem sięgnąć głusza, ciemność i bezludzie.
|
. | . | . | . |
. | Telefon
działał ponownie i to "na pięć kresek", droga była oświetlona, otwarte
nawet jakieś nocne sklepiki.
Wracając do Przasnysza zatrzymałem się jeszcze w Oględzie w pobliżu przekaźnika telefonicznego, pstryknąłem fotki nocnego widoku na Przasnysz i wjechałem do miasteczka. Ponieważ u Marysi w domu byli malarze i szlifowali tynki, postanowiłem nie przeszkadzać i również tajnie udałem się do Restauracji Parkowej, |
gdzie
za kilkanascie złotych zjadłem trzydaniowy obiad ze schabowym w roli głównej.
Potem jeszcze runda po rynku, przejazd koło Domu Wencławów i Twojego (okna
były za żaluzjami i ciemno) i skrótem przez - powiedzmy - Krasne, pół godziny
- Pułtusk, godzina - Bródno, godzina 20 min - nowa obwodnica - Toruńska,
Powązki, Wola, Ochota, Służewiec, Ursynów, 21.45 byłem w domu.
Warszawa, środa, 24 października 2001 roku |
. |
. |
|
|
. |