Materiały
zjazdowe
Letnie Studium
Polskie w Kopenhadze (1946) |
Wspomnienia
Gdy
w 1945 r. rozpoczynałyśmy studia chemiczne na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym
Uniwersytetu Warszawskiego perspektywy zajęć laboratoryjnych były praktycznie
żadne.
Gmach
na Wawelskiej oddany do użytku w 1939 r. w czasie działań wojennych został
bardzo zniszczony. Budynek był częściowo zbombardowany, częściowo wykorzystywany
jako szpital, a nawet jako stajnie.
Wydawało
się, że około 100 osób przyjętych po wyzwoleniu na studia chemiczne będzie
musiało długo czekać na możliwość prowadzenia prac doświadczalnych i rozwijanie
swoich zainteresowań. Na razie pierwsze zajęcia polegały na pomocy w odgruzowywaniu
Warszawy oraz uczestniczeniu w niektórych wykładach (mineralogia, matematyka,
chemia nieorganiczna), na które mimo braku komunikacji – staraliśmy się
regularnie przychodzić.
O
pracach laboratoryjnych mogliśmy tylko marzyć. Ale i marzenia niekiedy
się urzeczywistniają. Szczególnie, jeśli się ma przyjaciół, którzy nie
tylko znają i rozumieją nasze potrzeby, ale są gotowi szybko i skutecznie
spieszyć z pomocą.
W
tym czasie w Danii działał pod patronatem prof. Nielsa
Bohra (na fot. po prawej) i przewodnictwem jego brata Haralda
Bohra (na fot. po lewej) Komitet Pomocy Kulturalnej Polsce. Jego
członkowie: dr Georg Krogh-Jensen, prof. Niels Hofman-Bang, dr Georg Damborg,
pani Gertruda Lange, pani Romana Heltberg i pani Krystyna Heltberg, dr
Stefan Rosenthal – główny inicjator pomocy oraz Johanes Mosbach, przewodniczący
związku studentów duńskich, byli związani z Polską i Polakami przyjaźnią
i więzami rodzinnymi.
Wczesną
wiosną 1946 r. dr Rosenthal, dr Krogh-Jansen i Johanes Mosbach prywatną
awionetką przylecieli do Polski by z władzami i zaprzyjaźnionymi naukowcami
ustalić możliwości i zakres pomocy potrzebnej wówczas polskim uczelniom.
W niezwykle krótkim czasie za zgodą ówczesnego wiceministra oświaty Władysława
Bieńkowskiego powołano Letnie Studium Polskie w Kopenhadze pod kierownictwem
prof.
Wiktora Kemuli. Miało ono na celu umożliwienie studentom chemii i medycyny
z kilku polskich uczelni (UW, UŁ, UJ, PW, PGd.) odbycie zajęć laboratoryjnych
pod kierunkiem własnych wykładowców i asystentów.
Rozpoczęto
przygotowania od strony formalnej, a więc zbierania dokumentów paszportowych,
sprawdzania przygotowania naukowego, czyli egzamin wstępny, zaopatrzeniu
uczestników w – jak nam się wówczas wydawało - niezbędne rzeczy, a więc
czapki Bratniej Pomocy i kitle laboratoryjne. Zgodę na otrzymanie kilkudziesięciu
sztuk odzieży ochronnej musiał wyrazić aż wicepremier, czapki kupowaliśmy
sami. Sądzę, że przynajmniej niektórzy z nas przygotowywali się do wyjazdu
kompletując garderobę i informacje na temat Danii.
A
sprawa naszego wyjazdu do Danii w pewnym momencie „wisiała na włosku” ze
względu na zupełnie dziś zapomniany, pierwszy po wojnie strajk studencki.
Wrzenie w środowiskach akademickich trwało od początku roku 1946, a szło
o tzw. autonomię wyższych uczelni – sprawę zapomnianą i chyba dla wielu
niezrozumiałą. Punktem kulminacyjnym były aresztowania na terenie Uczelni
oraz wystąpienia, głównie w Krakowie, Poznaniu i Warszawie, w związku
z uroczystościami ku czci 3-go maja.
Kiedy
wreszcie doszedł długo przygotowywany i oczekiwany dzień wyjazdu, pierwszym
etapem była podróż pociągiem do Gdańska. W Gdańsku mieliśmy być zaokrętowani
na duński statek. Jeszcze przez trzy doby spotykaliśmy się pod dworcowym
zegarem, żeby dowiedzieć się kiedy nareszcie będziemy mogli udać się na
pokład „Falstrii”. W tym czasie zaopiekowano się nami w PCK lub PUR (Państwowy
Urząd Repatriacyjny). Wreszcie wieczorem znaleźliśmy się na statku i nieco
przerażeni wsłuchiwaliśmy się w pracę maszyn. Ze zdziwieniem rano obudziliśmy
się na redzie w .... Gdańsku.
Pobyt
na statku umilano nam znakomitym (szczególnie dla warszawiaków), jak na
owe czasy jedzeniem i muzyką taneczną. Podróż przedłużyła się jeszcze o
jedną noc, którą ubrani w kamizelki ratownicze (miny!) musieliśmy przebyć
na morzu i ze względu na bezpieczeństwo dopiero rano przybiliśmy do portu
w Kopenhadze.
 |
Aula zaadaptowana na salę
jadalną |
Organizatorzy
pobytu przewidzieli wszystkie nasze potrzeby. A więc najpierw była kwarantanna
lekarska, następnie dostaliśmy przybory toaletowe i piśmienne, bilety uprawniające
do przejazdów komunikacyjnych oraz talony obiadowe. Zakwaterowano nas w
szkole przy Sonderjyllands Allee. W dwóch salach przygotowano piętrowe
prycze , a wielką aulę rano i wieczorem zamieniano na salę jadalną. Początkowo
w obsłudze pomagali członkowie Komitetu i duńscy studenci, później dyżury
kuchenne przejęliśmy sami. Czy wyobrażacie sobie jak byliśmy przejęci,
kiedy w naszym rzędzie potrawy podawał np. sam prof. H. Bohr.
 |
Zespół nauczający Letniego
Studium Polskiego w Kopenhadze; czerwiec - sierpień 1946.
Siedzą od lewej: prof. Wlodzimierz
Rodziewicz (P.Gd.), prof. Anna Chrząszczewska (U.Ł.), prof. Eugeniusz Michalski
(U.Ł.), dr Bolesław Bochwic (P.Ł.), mgr Cecylia Wekerówna (U.W.), doc.
Irena Chmielewska (U.W.), prof. Edward Józefowicz (P.Ł.), dr Georg Krogh-Jensen
(Frederikborg), prof. Artur Ber (U.Ł.), prof. Wanda Polaczkowa (P.W.),
prof. Zofia Jerzmanowska (U.Ł.), prof. Bolesław Modrzejewski (U.Ł.), prof.
Wiktor Kemula (U.W.); stoją od lewej: inż. Juliusz Dobrowolski (P.Gd.),
inż. Stefania Kołodziejczyk (P.W.), mgr Wacław Szybalski (P.Gd.)*1, mgr Ewa Mars (U.W.), dr
Anna Jędrzejewska (U.W.), inż. Stanisława Witekowa (P.Ł.), NN, inż. Jadwiga
Delesówna (P.W.). |
Zajęcia
praktyczne pod kierownictwem naszych profesorów odbywaliśmy zgodnie z programem.
Studenci 1-go roku (48 osób) mieli zajęcia z analizy jakościowej, wykładali
prof. Eugeniusz Michalski i dr Hanna Jędrzejewska. Zaś zaawansowani z wyższych
lat studiów i po liceum chemicznym odrabiali pod kierunkiem prof. Bolesława
Modrzejewskiego ćwiczenia z analizy ilościowej, a najstarsi (łącznie 24
osoby) z chemii organicznej pod kierunkiem doc. Ireny Chmielewskiej.
Nasi
gospodarze organizowali nam różne imprezy naukowo-dydaktyczne. Zwiedzaliśmy
zakład prof. Nielsa Bohra na Uniwersytecie Kopenhaskim, muzea (w tym czasie
w Kopenhadze była największa wystawa prac Van Gogha zebranych z całego
świata – kilkaset obrazów), gospodarstwa rolne, zakłady przemysłowe, redakcję
największej duńskiej gazety "Politiken".
Organizowano nam wycieczki do Helsingoru, do ogrodu botanicznego, no i
oczywiście do Tivoli. Do dziś pamiętamy szaloną jazdę kolejką i o północy
koncert fontann. Przez około pół godziny kilkanaście strumieni wody zmieniało
kształty jak i podświetlenie. Gra kolorów była wręcz bajkowa, szczególnie
dla nas przybywających ze zrujnowanej Warszawy.
Bywały
niekiedy sytuacje nas zaskakujące, np. pokazywano nam zniszczenia wojenne
– jeden trochę ostrzelany dom na kopenhaskim wybrzeżu – nie był w stanie
ani zadziwić, ani wywołać współczucie warszawiaków.
Nie
pamiętaliśmy również sentencji, że „co kraj to obyczaj” – jakież zdumienie
i zażenowanie kolegów wywoływał fakt, że kobiety ustępowały im miejsca
w tramwaju – nawet te najstarsze. Ze zdziwieniem oglądaliśmy spacery przedszkolaków
opasanych wspólnym sznurem.
Ale
w tramwajach i nasza obecność zapewne budziła zdziwienie Duńczyków. Bowiem
zbyt często pozwalaliśmy sobie na śpiewanie powstańczych piosenek – ale
wszak była to pora rocznicowa i wspomnienia były jeszcze tak żywe.
Całe,
nie zburzone, tętniące życiem miasto zdumiewało nas bez przerwy. I tylko
jedno rozczarowanie przyniósł nam los. Przed wyjazdem ustaliliśmy, że każdy
powinien mieć czapkę Bratniaka (bo w tym czasie to jeszcze nie była czapka
Uniwersytetu), żeby jakoś nas było widać. I tu klapa na całej linii. Większość
ludzi miała na głowach białe okrągłe czapeczki, które latem – w okresie
pomaturalnym – mają prawo nosić i noszą wszyscy, którzy kiedykolwiek zdali
egzamin maturalny. Białe czapeczki królowały na głowach młodzieży od lat
kilkunastu do stu.
Szybko
upłynął czas pobytu w Danii. Wyjeżdżaliśmy do kraju bogatsi o zdobytą wiedzę
i doświadczenie. Mieszkając pod jednym dachem i przy wspólnym stole szybko
nawiązywaliśmy silne więzy koleżeńskie. Przez długie jeszcze lata na każdym
spotkaniu „Duńczyków” rozmowa toczyła się wokół naszych wspomnień z tego
okresu.
A
trzeba przyznać, że pobyt w Danii zostawił wiele trwałych śladów w naszym
życiu. Nawiązane w tym czasie znajomości i przyjaźnie przetrwały do dziś.
Niektóre zaowocowały nawet mieszanymi małżeństwami.
 |
Grupa wykładowców i studentów
na dziedzińcu
Fot. dużego
formatu - Archiwum W.Ch., dzięki uprzejmości
dr Zbigniewa Wielogórskiego
|
Na
szczególne podkreślenie zasługuje fakt, że już w czasie pobytu w Kopenhadze
wspólne przebywanie studentów z różnych uczelni przyczyniło się do powstania
myśli o powołaniu Komitetu Studenckich Kół Chemicznych w Polsce, który
później objął wszystkie polskie uczelnie i działał aktywnie przez kilka
lat m.in. tworząc i wydając istniejące po dziś dzień czasopismo „Wiadomości
Chemiczne”, organizując praktyki studenckie oraz zjazdy naukowe (pierwszy
w 1949 r. w Gliwicach), aż do momentu rozwiązania z nakazu władz.
Zapoczątkowane
w Danii praktyczne spotkanie z chemią było pierwszym krokiem, który zrobiło
liczne grono późniejszych utytułowanych pracowników naukowych, autorów
patentów i wielu publikacji fachowych. Wraz z upływem lat coraz lepiej
rozumieliśmy znaczenie naszych pierwszych szlifów chemicznych, jakie zawdzięczamy
członkom Duńskiego Komitetu Pomocy Kulturalnej Polsce.
Już
w latach siedemdziesiątych z inicjatywy byłych uczestników Studium Polskiego
występowano do władz (w związku z kolejnymi jubileuszami) o przyznanie
odznaczeń państwowych dla szczególnie zasłużonych członków Komitetu Pomocy,
którzy w 1946 r. organizowali nasz pobyt w Kopenhadze. Mimo wielu kłopotów
i przeciwności (biurokracja, stan wojenny) związanych z załatwianiem naszych
wniosków o wyrażenie podziękowania i przyznania odznaczeń naszym dobroczyńcom,
udało się w końcu załatwić przyznanie Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia
Polski pani Romanie Heltberg oraz Krzyża Zasługi PRL pp. Gertrudzie With,
Gertrudzie Lange, Georgowi Damborg, Johanesowi Mosbech i Nielsowi Hofman-Bang.
Delegacja
byłych uczestników – w 1991 r. wręczała żyjącym duńskim organizatorom odznaczenia
za zasługi dla Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej oraz
drobne upominki (wyroby ludowe). Szczególne wrażenia wywarła nasza pamięć
o dawnych latach na dyrektorze szkoły, w której gościliśmy przed 45 laty.
Wcześniej Polskie Towarzystwo Chemiczne nadało honorowe odznaczenia profesorom
M. Pichlowi i Stefanowi Rosenthalowi, którzy z zasady odmawiali przyjmowania
odznaczeń państwowych.
Pozwólmy
sobie na koniec na małe samochwalstwo – to był naprawdę pierwszy krok w
chemie znakomitego rocznika rozpoczynającego po wojnie chlubną działalność
w zakresie chemii na Uniwersytecie Warszawskim.
Teresa
Stańczuk-Różycka, Aleksandra Nawrocka
*1) - Na fotografii rozpoznał się prof. dr Wacław Szybalski przebywający obecnie w Madison w Stanie Wisconsin, USA. Profesorowi dziękujemy za wnikliwą lekturę wspomnień. (
Red.
03.02.2006 r.)
|