1963 -
Umownie: las koło Pasymia |
Tamtego lata nie pojechałem już
na obóz. To był początek lipca 1963 roku. Po burzliwych sercowo zimowych
miesiącach miałem na lato inne plany. Natomiast moja siostra Marysia intensywnie
sposobiła się do wyjazdu. Marysia bywała już wcześniej na obozach, ale
jakoś zupełnie nie pamiętam, na których. Tym razem do wyjazdu przygotowywała
się nadzwyczaj starannie, pewnie dlatego, że na obóz wyjeżdżał również
niejaki Fredek Borkowski, starszy kolega, z którym akurat sympatyzowała. Kiedy
nadeszła pora, wyszliśmy na podwórko. W nowym mundurze i z modną fryzurą
siostra prezentowała się nad wyraz atrakcyjnie.
Poszliśmy na Rynek pod
komendę Hufca. Tam zgromadziło się już spore grono osób odprowadzających,
również kibiców. Ze starego zdjęcia rozpoznaję Włodka Majkowskiego, panią
Szmulską, matkę Janki - koleżanki Marysi. Stało tam jeszcze kilka osób,
których nazwisk już nie pamiętam, ale ich twarze są mi znajome (te zdjęcia
pojawią się, gdy znajdę skaner do negatywów).
To znajdowanie skanera trwało ni mniej ni więcej tylko sześć lat. Zdjęcia uzupełniłem 7.06.2008 roku. Lepiej późno niż wcale. Na zdjęciu widać Wandę Prejs, Wiesię Batogowską, Jankę Szmulską i jej Mamę oraz Ewę Chrostowską. Innych osób jeszcze nie rozpoznałem .
W drodze powrotnej do domu spotkałem
jeszcze Bogdana Majewskiego, kolegę z liceum, który być może wybierał się
w podróż taksówką, a może tylko zatrzymał się tam przypadkowo. |
Był słoneczny, letni poranek. Przed
lokalem hufca zaparkowała "nysa" - ówczesny transporter do przewożenia
niewielkich bagaży. Przez otwarte tylne drzwi ładowano jeszcze ostatnie
rzeczy. W rynku nie było wielkiego ruchu, na postoju taksówek kilka "warszaw"
sennie wypatrywało klientów. Miejscowe elegantki przechadzały się oglądając
wystawy. Dzieci bawiły się na chodnikach i na jezdni - korzystały z wakacji.
Gdy wszystko już było gotowe dano znak do odjazdu.
|
![](image118.jpg) |
Od kwietnia byliśmy - chłopcy z
dziesiątych (trzecich) klas liceum szczęśliwymi posiadaczami praw jazdy
kategorii A B. Gorzej było z pojazdami. Niektórym szczęśliwcom rodzice
zafundowali jednak po motocyklu. Jednym z nich był Tomek Nałęcz (*1946 +2009). Zaproponował
mi pewnego dnia, abyśmy wyskoczyli na Mazury odwiedzić dziewczyny na obozie.
Nie pamiętam, czy ciągnęło go tam do jednej Asi, czy może po prostu odczuwał
przemożną potrzebę przejechania się poza miasto.
W tę podróż zabrałem ze sobą mój
aparat fotograficzny "Alfa", prezent od Ojca i moją wielką dumę. Był to
wąskotaśmowy - 35 mm - aparat o obiektywie F=45 mm, świetle 4,5 i pięciu
czasach naświetlania B, 15, 30, 60 i 125, miał lunetkowy celownik, licznik
klatek, synchronizację do spaleniowej lampy błyskowej. Wyróżniał się także
ciekawą formą plastyczną.
.
|
Załadowałem film FOTOPAN F 18 DIN i
pojechaliśmy. Starym mazurskim szlakiem, przez Szczytno dotarliśmy w rejon
Pasymia. Wcześniej ktoś nam już powiedział, jak dojechać do obozu. W miejscu,
gdzie szosa biegnie gęstym lasem, koło przystanku autobusowego trzeba było
skręcić na zachód i leśną drogą jechać aż do jeziora. Na skrzyżowaniu drogi
zatrzymaliśmy się. Fotografia powyżej ukazuje to miejsce. Szosa ginie za
zakrętem w kierunku południowym. Stamtąd przyjechaliśmy. Po prawej stronie
słabo widoczny słupek przystanku i wyraźny zarys zjazdu żwirową drogą do
lasu
Dziś nie pamiętam nazwy tego jeziora,
nad którym rozbito obóz. Przyglądając się mapie mogę przypuszczać, że było
to jezioro Kośno leżące na zachód od szosy Szczytno - Olsztyn, mniej więcej
w połowie drogi między tymi miastami. |
|
Oznaczyłem miejsce dość umownie.
Nie potrafię dokładnie powiedzieć, gdzie nad jeziorem obóz był rozbity.
Mogło to być również w każdym miejscu na wschodnim brzegu od miejsca zaznaczonego
przeze mnie do małej zatoki na południe od wioski Sarnówko.*1)
Wyświetl większą mapę
Dojechaliśmy do obozu. Przyjazd
motocykla spowodował poruszenie wśród zajętej akurat o tej porze młodzieży.
Dziewczynki siedziały w kręgach i słuchały jakichś pogadanek. Pytaliśmy
o komendanta, którym okazał się druh Zaleski (Zalewski?), nauczyciel chyba
z Jednorożca. Po wyjaśnieniu celu naszej wizyty zaczęliśmy rozglądać się
po okolicy.
![](image120.jpg)
Namioty rozstawiono w lesie niedaleko
brzegu jeziora. Stały nieregularnie, a drzewa rosły gęsto, nie pozwalało
to zapewne ustawić ich według jakichś linii.
![](image121.jpg)
|
Las był pozbawiony podszytu,
widny i suchy. Obozową kuchnię ustawiono nad samą wodą. Ułatwiało to pracę
- obieranie ziemniaków, mycie naczyń. Harcerze przywieźli ze sobą kajaki,
ale wnioskuję to tylko z treści jednej z fotografii, które się zachowały.
Spotkałem siostrę, wyglądała na
bardzo zadowoloną. Towarzyszył jej wspomniany Fredek nie odstępując na
krok. Chcąc zapewne zademonstrować możliwości rekreacji nad jeziorem wsiedli
do kajaka i popłynęli na niewielką przejażdżkę po zatoczce. Wiosłowanie
we dwoje nie było chyba najmocniejszą stroną tego tandemu. Wystarczy popatrzeć
na niezbyt zachwyconą minę Marysi. Może to tylko moja nadinterpretacja.
W każdym razie postanowiłem przeprowadzić wywiad z samą uczestniczką w
nadziei, że się dowiem czegoś więcej.
|
I rzeczywiście, w czasie wizyty
w Przasnyszu usłyszałem od siostry kilka szczegółów na temat obozu. W jej
pamięci zachował się jako kameralny, dobrze prowadzony, dobrze zorganizowany
letni wypoczynek. Z fotografii pochodzących z archiwum rodzinnego siostry
widać, że w namiotach używano metalowych łóżek, co uprościło prace przy
rozbijaniu obozu. Siostra podkreślała również dogodne położenie i urodę
jeziora. Przypomniała mi również, że przywiozłem cały plecak pomidorów
i ogórków z naszej przydomowej grządki - nasz ojciec, Bolesław, z upodobaniem
uprawiał pomidory do późnej starości, dopóki siły mu pozwalały. |
|
Ponieważ jedna ilustracja mówi
czasem więcej niż kilka stron tekstu, w dalszej części zamieszczam fotografie.
Wszystkie zdjęcia sam zrobiłem, niektóre odbitki znajdują się u mnie, niektóre
u siostry - Marysi. |
|
W namiocie
|
|
Widok na jezioro |
|
Odpoczynek
- Mariola Kalinowska śpi snem sprawiedliwego w czasie poobiedniej sjesty
|
Ela Łobarzewska
przechodzi i odwróciwszy głowę unika wścibskiego oka kamery.
|
Zajęcia kuchenne. Ziemniaki
obierają: od lewej Fredek Borkowski, Janka Szmulska i chyba młodsza Godziebówna
Nie zabawialiśmy zbyt długo na miejscu.
Zwykle taka wizyta powoduje spore rozluźnienie obozowego biegu spraw i
dowodzący nie są zbyt zachwyceni sytuacją. Poza tym czekała nas jeszcze
droga powrotna.
W
drodze powrotnej zatrzymaliśmy się z Tomkiem w Pasymiu przy starym, niemieckim
cmentarzu. Zachowały się na nim granitowe i bazaltowe nagrobki. Prawdopodobnie
z tego powodu były wówczas jeszcze w niezłym stanie, mimo że - jak sądzę
- nikt się nimi nie opiekował. Najbardziej interesujący sfotografowałem.
W liceum uczyliśmy się niemieckiego, byliśmy już po trzecim roku nauki.
Odczytanie tekstów inskrypcji nie sprawiało zbytniej trudności, mimo, że
były pisane tzw. gotykiem, krojem liter trudnym do odczytania dla osoby
niewtajemniczonej.
Do Przasnysza wróciliśmy przed wieczorem.
Mimo niedługiej drogi jechaliśmy powoli często się zatrzymując. Początkujący
kierowca twierdził, że silnik musi od czasu do czasu ostygnąć, co było
chyba niezbyt sensowne. Dzień bowiem nie był upalny, a motocykl WFM przystosowany
do pracy w takich warunkach.
Poniżej - ten sam nagrobek sfotografowany w 2009 roku przez Mirka Olzackiego z Pasymia.
I to będzie koniec moich opowiadań.
Tak się złożyło, że z miejsc, w których bywałem jako uczestnik obozów nie
mam praktycznie żadnych fotografii, a z Pasymia, gdzie byliśmy tylko kilka
godzin zachowało się ich kilka, szkoda, że nie w postaci negatywów, które przez
długie lata miałem pieczołowicie zachowane, a w nienajlepszej jakości małych
odbitek pozytywowych, które przetrwały. Być może dokładniejsze poszukiwania
w domowych zakamarkach pozwoli mi jeszcze odnaleźć i te pierwsze.
_____________
*1)
Późniejsza lektura zachowanej korespondencji autora z koleżanką E.L. daje
podstawy do umiejscowienia obozu w poblizu wsi Tylkowo, a opisana wizyta
mogła nastąpić między 17 a 20 lipca.
Warszawa, kwiecień
2002
|