Strona www poswięcona jednej z ulic
w Przasnyszu - Ost. zm.
04.10.2007 r.
Adam Myśliński
Ulica Kilińskiego
Uliczkę Kilińskiego, szczególnie
w jej zachodniej części wspominam ciepło, gdyż prowadziła do miejsc ulubionych.
Cicha, można było chodzić chodnikiem, albo jezdnią brukowaną "kocimi łbami",
nie zabudowana na całej długości. Można było zaglądać przez dziury w płotach
do tajemniczych ogrodów na zapleczach domów przy Błoniu, a przy dobrych
układach przemknąć
podwórkami w "tyły" i dalej aż do ulicy Ciechanowskiej przy geesowskiej
rozlewni piwa lub jeszcze dalej do bepowskiego bloku.
Na jednym końcu mieszkali Myślińscy
i Jóźwiakowie, na drugim końcu Brzezińska, a po przeciwnej stronie
Sosnowscy:
on urzędnik bankowy, ona - zawsze uśmiechnięta mama Marysi Sosnowskiej,
naszej koleżanki klasowej (już nie pamiętam, a może o rok młodszej?). |
|
|
Jedna z pań Sosnowskich, a mieszkały tam
trzy siostry z domu Sosnowskie (druga wyszła także za Sosnowskiego)
- była właścicielką budy pasmanteryjno - galanteryjnej przy ul. Świętomichalskiej,
a potem sklepiku na 3-go Maja. Sosnowscy mieli dwóch synów - Leszka i Tomka,
oraz wspomnianą już Marysię, domek
przy ulicy i sad na rogu Żymierskiego . Ogrodzony solidnym, drewnianym
parkanem krył w sobie dorodne jabłonie i orzechy włoskie. |
Czasami zapraszano nas do środka,
można się było najeść tych owoców do woli. Teraz stoi tam piętrowy
pawilon handlowo-usługowy.
|
Babcia Helena
|
|
Myślińscy
to moi wujostwo (stryjostwo) Zosia z domu Garbacka i Henryk, i ich córki
Ewa, Lilka, Basia i Małgosia. Potem przeprowadzili się na Orlika do jednego
z pierwszych wybudowanych tam bloków. Przed 1956 rokiem mieszkała tam również
do śmierci moja babka - Helena z domu Rykowska,
mama mojego ojca, Bolesława. Zanim się jednak przeprowadzili, Henryk hodował
stado gołębi w gołębniku na strychu, a babcia Helena ukręcała czasami jednemu
lub dwóm gołebie łebki i gotowała sobie pożywny rosołek i tym czynem barbarzyńskim
przerażała moją mamę. A poza tym - jak to synowa z teściową - nie darzyły
się zbytnią sympatią.
Jóźwiakowie to z kolei Jadwiga,
wdowa po moim stryju Tadeuszu (nigdy go nie poznałem, bo zmarł na tyfus
na początku 1947 roku, a ja miałem wtedy ledwie tydzień), no więc Jadwiga
zamężna po raz drugi za Jóźwiakiem, który również ją owdowił ginąc w wypadku
na przejeździe kolejowym pod Wielbarkiem, miała z pierwszego małżeństwa
Jonkę, Hankę i Tadeusza, moje stryjeczne rodzeństwo, a z drugiego małżeństwa
Wieśka i jeszcze chyba dwoje dzieci, których już nie pamiętam. Tadeusz
- to znany dziś w Przasnyszu i nie tylko fotografik i animator kulturalny
(jego praca w technice gumy), Hanka niestety
nie żyje, a Jonka mieszka w Grodzisku Mazowieckim. |
W środkowej części ulicy po północnej
stronie mieszkały dwie starsze panie, siostry, nazwę je Wojciechowskie,
chociaż nie do końca wiem, jakie nazwisko nosiła jedna z nich. Panie Wojciechowskie,
pamiętam jak żywe. Starsza z nich była krawcową. Całe dzieciństwo i nawet
wczesną młodość obszywały mnie w rożne, czasami dość przedpotopowe odzieże.
Nicowały, skracały, przerabiały, aby w te ciężkie czasy było co na grzbiet
włożyć. Młodsza miała syna - Bogdana. Bogdana Potempę pamiętam bardzo dobrze,
jego chorobę i przedwczesną śmierć, która poruszyła całe miasteczko. Tym
bardziej, że ze względu na bliskość z kołami kościelnymi przedstawiany
był nam - dzieciom - prawie jak drugi Św. Stanisław Kostka. Jego duchowym
opiekunem był niejaki ksiądz Patejko. Co się dalej z nim działo - nie miałem
pojęcia. Lepiej te sprawy znałaby pewnie Ewa M. - moja stryjeczna siostra,
polonistka. Bogdan chodził chyba z nią do jednej klasy.
W oknach parterowego domku, gdzie
wspominane panie Wojciechowskie mieszkały, a wchodziło się do nich od tyłu
przez drewniana sionkę na nieoświetlonym wieczorami podwórku, wiec w tych
oknach zaopatrzonych od chłodu dużą ilością waty ustawiane były w charakterze
zimowej ozdoby śnieżne - waciane kule, bałwanki i muchomory. W drewnianym
domku ogrzewanym piecem - trociniakiem, było ciepło jak w uchu, w odróżnieniu
od naszego mieszkania w domu Emila Wencława. Tam było zawsze zimno.
Kiedy tak wystawałem na stołku
w czasie krawieckich przymiarek, tuz nad moja głową świeciła jaskrawym
światłem żarówka przesłonięta od góry blaszanym, emaliowanym abażurem
- talerzykiem, przysłuchiwałem się rozmowom, jakie miejscowe panie i moja
mama prowadziły w czasie wizyty.
fot. Eugeniusz Bondarczuk
|
Uliczka kończyła się ładną perspektywa
kościoła Pasjonistów, a dalej prowadziła nią droga nad rzekę, na olszynki
i babskie kolanko, co już przecież opisywałem po kilkakroć. Istotą
uliczki było również, że mieszkali tam w swoim czasie Bondarczukowie, później
Lelińscy - jedni i drudzy w domu państwa Obrębskich, Ela Łobażewska
i Celina
Maliszewska, Jagoda Tomaszewska, siostry Borkowskie - Grażyna i Hanka, mieszkali
tam Pajewscy - mechanik od maszyn do szycia z mnóstwem głodnego drobiazgu. Jagoda to ta panienka - pierwsza
z lewej na fotografii powyżej, z którą na pierwszym planie po prawej stoi Mariusz B. (Dokładny opis? - kursorkiem na obrazek proszę)
Wspomniana tu pani Obrębska
hodowała w swym ogródku różane krzewy, piękne i oszałamiająco pachnące
- jak je wówczas określano - "róże sztamowe". Można było tam zawsze zajść
latem, kiedy zaistniała potrzeba czyli imieniny której z ciotek lub znajomych
i za niewielkie parę złotych kupić gustowny różany bukiet zdobny gipsówką
i asparagusem.
Grażyna, Hanka, Jagoda i Celina,
te o parę lat starsze dziewczyny przychodziły do nas na podwórko, bo moja
sąsiadka - Danka Ostaszewska była ich klasowa koleżanką i bawiliśmy się
latem w "chowanego" i "berka". Poza tym ich towarzystwo - podrośniętych
już wtedy dziewczynek - bardzo mi odpowiadało, bo - wtedy nie wiedząc czemu
- odczuwałem już jakiś męski ciąg ku nim w ogólności, a nie potrafiłem
jeszcze sobie tego wytłumaczyć.
A jeszcze
cała posesja Rykowskich,
kuzynów ze strony ojca, panny Żychowskie w kamienicy opodal, też niczego
sobie. W tym samym domu działał znany elektromonter - którego nazwisko
muszę sobie przypomnieć [ dziś (01.2004) już wiem - Niksiński], jego matka przyjaźniła się z Gutą Ostaszewską
i często ją odwiedzała na Błoniu. |
|
|
Wracając ponownie na zachodni kraniec
trzeba by wspomnieć czerwoną, ceglaną kamienicę i piekarnię Pielecha i
zapachy świeżego chleba, które rozchodziły się po okolicy.Tam rownież Bondarczukowie
zamieszkiwali przez jakiś czas koło 1952 roku, tam przyszedł na świat Michał,
młodszy brat Mariusza, Mieszkanie było na pierwszym piętrze, a pokoje
w amfiladzie. |
W druga stronę, na rogu, w kierunku
Świętomichalskiej mieszkali Milewscy i druga Marysia - Niedwiedzka, dalej
za wysokim, drewnianym płotem pachniały sośniną deski na składzie. Ten
skład znajdował się na posesji należącej przed wojną do - nazwijmy go -
ciotecznego dziada, mecenasa (?) Połomskiego, męża mojej cioci-babci Julii
Połomskiej. Dożyła pięknego wieku na Świerczewie, w domu moich dziadków
ze
strony mamy - Sentowskich,
chyba dziewięćdziesiątki, kopcąc "sporty" jak lokomotywa, ze dwadzieścia
dziennie. W swym wdowim pokoiku miała najpiękniejsze łoże, jakie wówczas
widziałem. Na sprężynowej siatce materac, a szczyty wymyślnych kształtów
niklowane na błyszcząco. Dziś i tego domu już nie ma. Spłonął częściowo
wraz z pijanym lokatorem, który okupował go przez lata nie płacąc czynszu,
aż zasnąwszy z papierosem dokonał żywota we własnym łożu w zaduchu czadu
z płonącej pierzyny.
Wracam jednak na Szewską. Za kolejnymi
"tyłami" - dziś ul. Ławnicza chyba, zaczynała się posesja
Długokęckich, piekarza i jego rodziny. Jego syn - jak wspominał niedawno
M.B. - stanął potem przeciw niemu - trzynastego - po drugiej stronie Grudniowej
Barykady. Zaś naprzeciw wylotu Ławniczej znajdowało się przez długi czas
najbardziej śródmiejskie gospodarstwo hodowlane Kawieckiego. Z tamtejszych
chlewni śmierdziało przeraźliwie, a na brukowaną kocimi łbami jezdnię sączyła
się cały czas strużka gnojówki. Budynki szkół zamykały ten odcinek od południa,
w prześwicie widać było
ewangelicką Kirchę zamienioną na magazyn, a u jej
boku straszliwie zanieczyszczone ubikacje, które do momentu kanalizacji
budynków szkolnych służyły za wychodki dla zgrai dzieci z obu szkół.
Plac obok garaży domu Wencla zabudowano
w latach pięćdziesiątych tym okropnym pawilonem MHD, który do dziś szpeci
otoczenie, a wówczas uchodził za szczyt nowoczesności i obiekt zachwytów
członków kółka fotograficznego prowadzonego w szkole przez Aleksandra Drwęckiego.
Tyle o ulicy Szewskiej. Taką ją
pamiętam. Tę historyczną nazwę wspominała jeszcze, gdy żyła, Guta - Augusta
Ostaszewska z domu Wencław. Dziś Szewskiej przypadła w udziale jeszcze
jedna rola. Wobec dużego ruchu kołowego na pobliskich głównych ulicach,
a trwającej ciągle w miasteczku tradycji pieszych konduktów pogrzebowych,
jest na tym łez padole ostatnią drogą zmarłych parafian "od Pasjonistów".
* * *
Większość fotografii pochodzi
z archiwum Mariusza Bondarczuka, za co mu serdecznie dziękuję. Reprodukcja
pracy Tadeusza Myślińskiego ze strony "NowKur",
o ile się nie mylę. Zdjęcie rodziny Rykowskich pochodzące z lat 20-tych
XX w ze zbiorów Tadeusza Rykowskiego.
Komu, komu Dom Towarowy!
Kto chce kupić sobie dom
towarowy? Jak się dowiadujemy ze strony Urzędu Miasta,
Przasnysz sprzedaje dom towarowy stojący przy ul. Kilińskiego już od przeszło
czterdziestu lat. Kiedyś w tym miejscu była piekarnia Dlugokęckiego, przed
wojną... tego należałoby się dowiedzieć od pana Sewka Rudy z Izraela. Pięknie
opisał swa drogę z domu do szkoly. Mijał to miejsce dwukrotnie każdego
dnia.
“...Przechodziłem na drugą
stronę Świętomichalskiej i byłem już obok wytwornych delikatesów; zamorskich
wyborowych win i wódek, alkoholi; mijałem sklep pana Kaszubowskiego. I
ponownie aromat malinowy i poziomkowy, soki plus gastronomia; kram pana
Bergsona, ciechanowianina, który ożenił się z córką przasnyszanina, pana
Lwa. Pan Lew miał piękny głos i był kantorem w tej bóżnicy, w której modlił
się mój ojciec. A obok niezrównany zapach świeżych bułek i chleba w piekarni
Ber. Po kilku krokach czuło się marynowanego śledzia ze sklepiku i hotelu
pana Gerlica. Skręcałem na prawo w kierunku szkoły
(w ul. Kilińskiego przyp.
Red.).
Wokół roztaczał się zapach sośniny; skład desek pana Grzyba i pana Pragiera.
No i wreszcie imponujący wówczas dla mnie i niezapomniany wygląd naszego
gimnazjum. Pamiętam chwilę, gdy przyszedłem tu po raz pierwszy jako absolwent
szkoły żydowskiej zwanej “szabasówką”. Te schody... Sam budynek...”
na podst. M.Bondarczuk. “Kronika
Gimnazjum i Liceum Ogolnokształcącego w Przasnyszu 1923 - 1993"
Na początku lat sześćdziesiatych
ubiegłego wieku w jednym ze stoisk Domu Towarowego wraz z kolegami kupiliśmy
sobie najprawdziwsze radia krysztalkowe marki "Detefon". Jedno z nich można
nawet dziś obejrzeć
klikając
tutaj. (A.M.)
Kilińskiego w czerwcu 2007 roku
Budynek byłego PZGS-u nie miał widać szczęścia do kupców. Władze postanowiły przebudować go na swą siedzibę jeszcze w czasie kadencji Burmistrza Zenona Lendziona. Efekt przebudowy można zobaczyć na fotce poniżej. W swej drugiej młodości budynek prezentuje się nader okazale. Nie pomyślano tylko o jednym: tę nowoczesną elewację szpecą festony przewodow elektrycznych zwisających przed nią na potężnych, żelbetonowych słupach. Martwi, że instalacje powstały całkiem niedawno, o czym świadczy ich zaawansowana technologia, a więc następna modernizacja nie nastąpi zapewne wkrótce. A prosiłoby się umieszczenie instalacji pod powierzchnią chodników. Można by zrezygnowac ze słupów na rzecz kameralnych latarni przystosowanych do gabarytu ulicy. Budynek wygądałby wtedy nawet lepiej, niż ten spreparowany przeze mnie za pomocą Photoshopa. Nowemu Burmistrzowi i miejskim Rajcom polecam rzut oka na przelotową ulicę w Serocku jako wzór do naśladowania.
W budynku oprócz Rady i Urzędu Miasta znalazły pomieszczenia także inne instytucje.
Wschodni odcinek ulicy nabrał w pełni miejskiego wyglądu. Szkoda tylko drzew w pobliżu skrzyżowania z ulicą Św. Stanisława Kostki wyciętych ostatnio z niewiadomego powodu. Nadało to ulicy trochę pustynny charakter. Ale widać teraz taka tendencja. Na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wycięto wszystko, co było zielone, a na chodnikach wyłożonych białym kamieniem posadzono nowe, rachityczne drzewka.
Czytelnicy
piszą
Pan Leszek Wojciechowski,
Warszawa
- bratanek opisywanych
tu pań Wojciechowskich - przysłał list, w którym wspomina swoje przasnyskie
dzieciństwo. Część Jego tekstów udostępniona mi niegdyś przez Mariusza
Bondarczuka stała się inspiracją do napisania "Ulicy Kilińskiego".
Za zgodą Leszka przytaczam
fragmenty listu. A.M.
Szanowny Kolego!
Tak mogę napisać,
ponieważ jako rodak z Przasnysza z uwaga przeczytałem o ulicy Kilińskiego.
Mój dom to ten w części środkowej ulicy, kiedyś numer Kilińskiego 20.
Piękne zdjęcie pokazuje
, że był to najniższy
dom na Kilińskiego. Kupił go mój dziadek Antoni Wojciechowski
pod koniec XIX wieku, sprowadzając się do Przasnysza ze Dzbonia w pobliżu
Ciechanowa. Dziadek mój to ojciec Marysi Wojciechowskiej (nigdy nie wyszła
za mąż ) i Jadwigi Potempa - przyrodniej siostry z drugiej matki
- był szewcem i posiadał warsztat obok domu Zuzelskich. W domu Zuzelskich
również był po wojnie warsztat szewski.
Antoni Wojciechowski
i Jego żona z domu Grudzińska, mieli kilkanaścioro dzieci samych synów
i jedną córkę Marysię, a najmłodszy Kazimierz to mój ojciec. Był
jeszcze starszy od ojca brat Wacław, ojciec Witolda i Ludmiły i inne rodzeństwo,
których nie pamiętam.
Najciekawszą postacią
był najstarszy brat mojego ojca (imienia nie pamiętam), który wsławił sie
tym w Przasnyszu, że rzucił na lekcji kałamarzem w portret cara i musiał
szybko emigrować z Polski. Działo się to około roku 1902, wtedy też urodził
się mój ojciec. Dlatego ojciec mój nigdy nie poznał swojego najstarszego
brata.
Ucieczka z Przasnysza
pod osłoną nocy odbywała się z pomocą miejscowych Żydów, których solennie
opłacił mój dziadek. Przez Maków, Różan i dalej przez Hamburg uciekł
do Ameryki. Miał coś około osiemnastu lat.
Stryj mój pozostawił
w Przasnyszu narzeczoną, mieszkała obok w domu Zuzelskich. Ale miłość okazała
się bardzo trwała, po kilku latach jak się zadomowił w Ameryce (oczywiście
chodzi o USA) sprowadził do siebie swoją narzeczoną i tam wzięli ślub.
Mieszkali całe życie w Chicago, mają dwóch synów, wnuki i prawnuki. W 1986
roku odwiedziłem osobiście moich krewnych z kolejnego już pokolenia. O
mnie nie słyszeli i coś niewiele o moim ojcu. (...)
Wspominasz moje ciotki.
Ja oczywiście często u nich bywałem i być może również w czasie
Twojej tam obecności. Pamiętam ich starą maszynę do szycia Singera, napędzaną
nogami. I częste wizyty rodziców z dziećmi bo przecież były to krawcowe
dla dzieci. Obszywały prawie cały Przasnysz i okolice. Przed wojną były
to dzieci dość zamożnych rodzin Bojanowskich i Żelichowskich rodem koło
Czernic Borowych. A w dobrym tonie było, aby krawcowe poproszone do tych
bogatych domów obszywały przez dwa tygodnie wszystkie dzieci w rodzinie.
Tak było i z moją ciotką, która przebywała w tym celu w Warszawie w domu
przy ulicy Freta. (...)
Przasnysz oczywiście
wspominam często, chociaż nie mieszkam tu od 1956 roku. Wyjechałem z Przasnysza
mając 14 lat, po 3 miesiącach nauki w klasie ósmej w miejscowym liceum.
Starszy mój brat Zbyszek mieszkał jeszcze w Przasnyszu do matury. Nasza
emigracja rodzinna okazała się trwała, najpierw do Brwinowa, później do
Warszawy, gdzie obecnie mieszkam.
Chodząc
ostatnio po ulicach Przasnysza przypominałem sobie czasy mojego dzieciństwa.
Obok kościoła OO Pasjonistów stała od niepamiętnych czasów stacja benzynowa*)
- jedyna w Przasnyszu. Często jako mały chłopak stawałem z zainteresowaniem
obok i przyglądałem się jak tankują nieliczne przecież samochody. Urządzenie
służące do tankowania składało się z ręcznej pompy oraz dwóch pięciolitrowych
szklanych baniaków, do których pompowana była benzyna. Po napełnieniu jednego
baniaka, benzyna była ręcznie wypuszczana do samochodu, a równolegle pompowany
był drugi baniak. Po napełnieniu go następne 5 litrów uciekało do samochodu
i tak dalej, aż do znudzenia. Benzynę kierowca opłacał po drugiej
stronie ulicy. Teraz stoi tu już nowoczesna stacja, bodajże CPN.
Sąsiadująca z moim
domem była stara czynszowa kamienica Smolińskich. Mieszkał tu młody człowiek,
wyświęcany na księdza, dalej po przeciwnej stronie wielodzietna rodzina
Pikalaków. Ich babcia miała stragan warzywny na rynku codziennie rano pchany
z warzywami przez najstarszego z Pikalaków. (...)
Myśli moje przeskakują,
ksiądz Patejko, przyjaciel Bogdana Potempy wyjechał na stałe z Polski
do Rzymu. Po wyjeździe z Przasnysza, gdzie ostatnio był proboszczem
u "Mateczek", parę lat prowadził parafię w Somiance koło Wyszkowa. Stamtąd
wyjechał do Rzymu z wycieczką i nie wrócił do Polski. (...)
Leszek Wojciechowski,
Warszawa
*) - kiedyś własność Wiecińskiego. (fot. M. Bondarczuk)
[A.M.]
Pani Zofia Turowiecka,
Przasnysz
Panie Adamie,
przepraszam, że tak
długo się nie odzywałam, ale musiałam przekopać góry zdjęć, trud nie poszedł
na marne. Przesyłam zdjęcie z drugiej połowy lat 50-tych, ulica Kilińskiego,
stoimy z bratem Wojtkiem przed naszym
domem, w głębi widać gmach Liceum, pod rynną stoi pojemnik na deszczówkę.
Moja rodzina mieszkała na Kilińskiego
12 (tu się urodziłam). Osiedliła się tam tuż po wojnie i mieszkała
do jesieni 1959 roku, po naszej wyprowadzce na Świerczewo, lokal zamieszkali
Państwo Ziemeccy.
Mieszkaliśmy
na parterze, były to dwa pokoje po
jednej stronie korytarza i po drugiej przeraźliwie zimna i wielka kuchnia,
w sąsiedztwie Państwa Dziedziców i Wylotów z Wandą i Bogdanem. Na
pierwszym piętrze mieszkali Państwo Łobarzewscy z Elżbietą i Andrzejem,
(przezywaliśmy go Gujaj) Państwo Teresa i Jerzy Kołakowscy z Krysią i Bożenką,
a nad nimi Państwo Pajewscy ze Stasiem - najstarszym, Alą, Marysią (więcej
imion nie pamiętam).
Na
podwórku odbywały się różne gry, (typu "baba Jaga patrzy") mecze, (najczęściej
dwa ognie) przedstawienia (robiliśmy nawet bilety, sprzedawaliśmy je rodzicom)
i świniobicia (Babcia zabierała nas wtedy do domu i zamykała okna, żebyśmy
nie słyszeli okropnego kwiku skazańca, nie kazała nam patrzeć.)
Dzieci z podwórka
były jedną wielką rodziną np. wychodziła któraś z matek i częstowała całe
towarzystwo, a to tranem, który trzeba było zagryzać chlebem z cebulą,
a to chlebem ze śmietaną i cukrem, i to było o wiele smaczniejsze.
Panie Wojciechowskie
pamiętam doskonale - zawsze uśmiechnięte i ten dom ciepły i trochę tajemniczy
(wchodziło się do ciemnego korytarza, a potem znowu wychodziło na dwór
i dopiero z podwórka do mieszkania). Byłam zła na rodziców, że zbudowali
dom i trzeba się przeprowadzić z Kilińskiego na Świerczewo (z kim
ja się tam będę bawić, tam nie ma wcale dzieci).
Oto garść moich wspomnień
z Kilińskiego.
Serdecznie pozdrawiam
Zofia Turowiecka z
domu Chrzanowska
Zdjęcie przedstawia nową zabudowę
ul Świerczewo, powstałą w końcu lat 50-tych ub. w. Pierwszy z lewej
- domek Państwa Chrzanowskich. Fotografia wykonana na początku lat
60-tych z dachu "Domu Nauczyciela". W oddali widać pierwszy z bloków Osiedla
Orlika - jeszcze w stanie surowym. [A.M.]
Pan Mariusz Bondarczuk,
Przasnysz
Wiesz,
odwiedziłem swoje mieszkanie u Pielecha podczas kampanii wyborczej.(...)
To mieszkanie, korytarz w domu Pielecha jest jak wyjęty z wecka. Nic się
tam nie zmieniło, a jeśli już, to na "gorzej". Jak ja to wtedy odbierałem?
Chyba naturalnie, bez specjalnego zwracania uwagi. Najbardziej w pamięci
mam okolice, która na szczęście niewiele się zmieniła z cmentarzem przykościelnym
OO Pasjonistów, którzy nie okazali się pasjonatami starych drzew i cos
tam ostatnio usunęli. Obok domu Pielecha stał inny fantastyczny, który
mam sfotografowany na jakiejś fotce niemieckiej nadesłanej netem zza Łaby,
wspaniały dom z czymś w rodzaju podwójnego dachu. Jak znajdę kiedyś podeślę.
M.B.
Smutno na Kilińskiego
Leszek Wojciechowski,
Warszawa
Witaj Adamie,
(...)
Piszę, ponieważ chcę się podzielić refleksją o Przasnyszu. Otóż, byłem
dzisiaj trzy godziny w Przasnyszu, jadąc z Płońska. Zahaczyłem do Ciechanowa
i Przasnysza, i ogarnął mnie smutek. Jakie to ponure i biedne miasta o
tej porze roku. Ciechanów dużo stracił po utracie statusu wojewódzkiego.
Domy szare, brudne z odpadającym tynkiem. Ulice pełne dziur - nieszczęście
dla samochodów.
Przasnysz podobnie.
I ulica Kilińskiego pełna błota, rozkopana. Aż mi się smutno zrobiło.
Domy z mojej pamięci
już prawie nie istnieją. Po północnej stronie ulicy, która była bardziej
zabudowana, zostało tylko sześć budynków. A po drugiej stronie trzy czy
cztery, reszta nowe, ale już podniszczone. Ubożeje, oj ubożeje nasze społeczeństwo.
Gdzie my do Unii z naszą prowincją.
03-01-25 01:11
fot. Mariusz Bondarczuk
Mariusz Bondarczuk,
Przasnysz
(...) Wasze refleksje
o smutku polskiej ulicy... Nic ująć, a tyle tam trzeba dodać, aby to jakoś
ożyło, nabrało barwy i kolorytu. Kilińskiego mojego dzieciństwa była ulicą
barwną, tajemniczą, niezwykłą, ale to pewnie tak jest zwykle jak się wchodzi
w życie, jak wiele tajemnic przed nami. A kiedy się zawadzi o rożne wychuchane
miasteczka Zachodu nasza siermięzność i zwykle niedbalstwo, niechuljność
rażą, krzyczą, drą się w niebogłosy jakiegoś ładu, porządku, przytulności.
Podobne były właśnie refleksje, jakże smutne pani Vetesco z jej wycieczki
po Przasnyszu - też pewnie nieco tajnej. Jak je odnajdę sfotografuję i
prześlę.(...)
Ulica
Kilińskiego w obiektywie Mariusza Bondarczuka
|
|
Latem 2007 roku
Mariusz podesłał mi adres ciekawej
strony www
, której autorem jest młody licealista przasnyski - Pan Radosław Pszczółkowski. Znalazłem tam wiele bardzo ładnych i ciekawych zdjęć, ktore robił w Przasnyszu i okolicach. Kilka z nich to scenki z wiosennej przechadzki ulicami miasteczka. A dwie obok - zamieszczone za jego zgodą - rozgrywają się przy opisywanej tu ulicy. Dziewczyna siedzi "na przyzbie" kamienicy na rogu Kilińskiego i Trzeciego Maja. Kamienicy należącej kiedyś do rodziny Pielechów.
Zachęcam do odwiedzania strony internetowej
Radosława Pszczółkowskiego. Ma chłopak talent i warto zapamiętać jego nazwisko.
A przy okazji na Kilińskiego trochę poweselało. Szczególnie po umieszczeniu poniżej drugiej fotografii.
04.10.2007
|
Zofia i Krzysztof Turowieccy
Panie Adamie, (...)
Od wielu lat nie byłam w domu mojego dzieciństwa, dopiero dzięki Panu i
Mariuszowi mogłam zobaczyć jak to teraz wygląda.
Rozkopy (kolektor)
na Kilińskiego stały się przyczynkiem do wierszyka, napisanego w duchu
socrealistycznym, przez mojego męża. Nie sądzę, żeby wierszyk nadawał się
do publikacji, ale uważam, że wyjaśnia on przyczynę wertepów, które trwać
będą na Kilińskiego co najmniej do wiosny, albo jeszcze dłużej.
Pozdrawiamy Z. K. Turowieccy
Po
konsultacjach z Autorem wierszyk publikujemy A.M
SRANIE
W BANIE
Nie
pora dziś dziur szukać w drodze
idea
dyskomfort przerasta
gdy
nici stalowe rozsnuwa
wódz
nasz busola miasta |
od
jutra ekskrementy
bezwonnie
odbierze rura
wiwat
wiwat kolektor
niech
żyje armatura |
Jesienią 1939
roku
Dzięki kontaktom Mariusza
strona Ulicy Kilińskiego powędrowała do Izraela, do Pani Ronit Bar Sela
(Reni Brodzkiej), mieszkanki jednego z domów przy naszej ulicy. Oto jak
wspomina swe dzieciństwo na Kilińskiego.
Szanowny Panie Mariuszu,
Witam i przesyłam kilka
zdań związanych ze wspomnieniami o dzieciństwie w Przasnyszu. Mile byłam
zaskoczona listem Pana oraz tym, ze zapamiętał Pan moje panieńskie nazwisko.
Miałam zaledwie osiem
lat, gdy opuściłam Przasnysz, jednak wiele szczegółów zostało mi w pamięci,
jak mógł się Pan przekonać.*)
|
Ronit Bar Sela de domo Brodzka
na ul.Kilińskiego na początku lat 90-tych, gdy wpadła na chwilę do Przasnysza
po kilkudziesieciu latach od ucieczki.
fot. Mariusz Bondarczuk |
|
Mieszkaliśmy
na ulicy Kilińskiego w domu Brzezińskich.
Były tam dwa sklepy: zakład fryzjerski Brzezińskiego i sklep skór
i przyborów szewskich, który należał do moich dziadków. Za sklepem dziadków
było dwupokojowe mieszkanie, w którym mieszkaliśmy razem z dziadkami. Naprzeciwko
był domek
(stoi do dnia dzisiejszego), w którym mieszkał pan A.Grzyb z rodziną. Było
tam czworo dzieci, dwie córki - Sala i Hela (piękna dziewczyna), które
uczęszczały do gimnazjum i dwóch chłopców - Witek (?) i Jakubek , który był moim
rówieśnikiem, obrońcą i mentorem.
Pan Grzyb i dwie córki przeżyły
wojnę w Rosji. Zmarli w Izraelu. Matka i dwaj chłopcy zginęli w Warszawie.
Pamiętam domek, w którym
mieszkali i podwórko
ze studnią (woda była nie do picia, ale wiadro zawsze wpadało i trzeba
je było wyławiać drągiem z kotwiczką). Był tam też klomb kwiatów: georginie
i maciejka,
która słodko pachniała wieczorami.
Będąc w Londynie szukałam
nasion maciejki i powędrowałam aż na Catherine
Street niedaleko Covent
Garden, aby kupić nasiona maciejki. Kupiłam i zasiałam, ale nie był
to zapach dzieciństwa.
Był tam u Państwa Grzybów
ogród warzywny, który wtedy wydawał się wielki, chyba dlatego, że ja byłam
mała.
Po tej samej stronie granicząc
z ich domem był dom
pana Blumsztejna. Po powrocie z Warszawy po zawieszeniu broni Mama
i ja zamieszkałyśmy (przez kilka tygodni) u nich, nim żeśmy uciekły do
Rosji.
Po stronie domu Brzezińskich
mieszkała starsza pani, która hodowała kwiaty. Nie jestem pewna, ale zdaje
się, że to pani Pawłowska (Pawelska? - A.M.). Natomiast po drugiej stronie w kierunku |
gimnazjum był olbrzymi
plac, a na nim chałupka. Plac kończył się przy Błoniach, a na rogu mieszkał
pan Ostaszewski, który prowadził autobus do Ciechanowa.
Miał piękną, bezręką córkę** (jeszcze przed thalidomidem)
i syna ostrzyżonego na pazia. [Wojciecha - przyp. red]
Czas jednak robi swoje,
a pamięć stroi figle, tak że możliwe, że niektóre szczegóły poplątały mi
się.
Gdzieś naprzeciw gimnazjum
był skład desek pana Grzyba, a zdaje się, że nad sklepem
pana Milewskiego mieszkał dr Kuczyński, który był częstym gościem u
nas, bo jako dziecko często chorowałam.Jak już opowiadałam panu Mariuszowi,
przed samym wybuchem wojny Mama zabrała mnie do Warszawy. Wróciłyśmy z
końcem września, ale dziadkowie zostali wysiedleni przez Niemców do Rosji.
Mama weszła do mieszkania, ale Brzezińska nie pozwoliła; zawołała policjanta,
aby Mamę zabrał. Żandarm okazał się porządnym człowiekiem i kazał zwrócić
Mamie mieszkanie i (jego) zawartość. Pani
Brzezińska zdążyła
wypróżnić mieszkanie i znów zawołała policjanta i znów powtórzyła się ta
sama historia. Powiedział jednak Mamie, aby zabrała dziecko i uciekała,
co też Mama zrobiła.
Brzezińska miała córkę Irkę,
która się czasami bawiła ze mną.
Ktoś z Pana korespondentów
wspomina panią Połomską. A więc ja pamiętam panią Połomską, która mieszkała
w domu Sutowskiej (spalony). Była to miła i szlachetna osoba. Pamiętam,
że pożyczyła nam kołdry, abyśmy się miały czym przykryć, a to już było
przy Niemcach.
Wiele innych szczegółów
pamiętam o Przasnyszu, ale to nie należy do ulicy Kilińskiego.
Panie Mariuszu, bardzo proszę
poprawić co należy, bowiem wiele lat nie pisałam po polsku i z resztą czas
robi swoje.
Zasyłam pozdrowienia z gorącego
Izraela,
Ronit Bar Sela (Renia
Brodzka)
|
|
Julia Połomska z domu
Rykowska w okresie międzywojennym
Fot. Jan Głogowski, Przasnysz
|
|
____________________
*) List pisany po wcześniejszej rozmowie
telefonicznej z Mariuszem Bondarczukiem
**) Autorka myliła się. Wspomniana bezręka dziewczyna - Janina Grudnik - była córką lokatorów wynajmujących piętro budynku u Ostaszewskich - Wencławów. Lokatorami byli państwo Grudnik, przasnyski notariusz z rodziną, pracujący w kancelarii Tadeusza Żenczykowskiego przy ul. Ciechanowskiej. Tadeusz Żenczykowski senior był ojcem również
Tadeusza, dzialacza politycznego, żołnierza A.K. T. Ż. junior - po 1945 roku przebywał na uchodźctwie. Pełnił tam funkcje m. in. vicedyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.
(Na podstawie rozmowy przeprowadzonej przez Mariusza Bondarczuka z siostrą Janiny - Jadwigą Lippert de domo Grudnik w sierpniu 2007 roku. W rozmowie używała nieprawidłowej formy nazwiska wspołwłaściciela budynku - Wencel).
13.03.2003; 12.08.2007
|